Na jeden temat
Ania Dąbrowska jak większość wokalistek ze świata pop śpiewa praktycznie tylko o miłości. Ale widać o to chodzi. Pełna sala, świetni instrumentaliści i dobre brzmienie dało oparcie wokalistce, która świadomie zrezygnowała z „Idola” i…wygrała.
Ania Dąbrowska paradoksalnie najlepiej wypada w repertuarze „okołoidolowym”. „My Girl”, „Papa Was A Rolling Stone” czy balladka Lionela Richie zabrzmiały w jej ustach prawdziwiej niż pisane na potrzeby wokalistki hity. Ale może dlatego, że podlegamy syndromowi inż. Mamonia? W każdym bądź razie ma na swoim koncie 2 krążki i bez problemu wypełniła salę Filharmonii.
Promotor sukcesów Dąbrowskiej skompletował świetny zestaw instrumentalistów, doskonale „gadjące” dęciaki i gitarzystę-wokalistę Roberta Cichego, który „dośpiewywał” fragmenty piosenek wspomagając brzmienie całości. Dąbrowska ma styl i tradycyjne w Polsce kłopoty z repertuarem, ale że „miłość góry przenosi” to kto wie czym nas jeszcze zaskoczy?