Reklama

Kłusownik – morderca zwierząt

Czternaście tysięcy złotych – to kwota, jaką musi zapłacić w ramach naprawienia wyrządzonych przyrodzie szkód kłusownik, który zabił łosia. Do tego dochodzi kara grzywny i pozbawienie wolności nawet do 5 lat.

To srogie kary, ale ciągle nie brakuje ryzykantów. Mięso łosia to duży, choć nielegalny, przysmak. Na szczęście też, co jakiś czas udaje się złapać i ukarać kłusowników.

Atrakcyjne mięso
Dolina Biebrzy to jedna z największych ostoi łosia w Polsce. Szacuje się, że żyje tu ok. 1400 sztuk tych zwierząt, z czego około połowy na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego. Od 2001 roku są pod ścisłą ochroną. Nie można na nie polować o żadnej porze roku, a za złamanie zakazu grożą poważne sankcje. Ale mięso z łosia jest dla wielu osób tak wielkim przysmakiem, że łamią prawo. Często pozostają przy tym bezkarni. Lasy w okolicach Biebrzańskiego Parku Narodowego to miejscami prawdziwe cmentarzyska łosi. – Co jakiś czas natykam się na kości i skóry tych zwierząt – opowiada jeden z mieszkańców tej okolicy. – Ile z nich padło tu w wyniku działań drapieżników, a ile kłusowników, trudno powiedzieć. Ale na pewno proporcje są zbliżone. Strzały w naszych okolicach słychać bardzo często, nieraz na pole wybiega spłoszony zwierzak. Bywają to także łosie. A łoś to łatwy cel, bo podchodzi do człowieka, nie boi się. A jeszcze do tego na terenie parku i w jego otulinie stoi co najmniej kilka ambon myśliwskich.
Pracownicy lasów dodają, że kłusownicy bez żadnej żenady zostawiają po sobie krwawe ślady.
– Są rozrzutni. Z ustrzelonego łosia w lesie zostawiają skórę, kości, a wykrajają to co najlepsze: szynkę, polędwicę, łopatkę – mówią nasi rozmówcy. – Oficjalnie nie można takiego mięsa zdać do żadnej masarni, nie może być przeznaczone do spożycia dla ludzi, bo nawet jak łoś pada ”oficjalnie”, np. gdy potrąci go samochód, to mięso idzie dla psów. Ale widocznie tu są też jakieś układy, ktoś to mięso przecież przerabia.

Reklama