Reklama

Halfway to podróż po kulturach, światach i przestrzeniach

To co wspaniałe, szybko się kończy, a na coś więcej trzeba długo czekać. Tak jest z naszymi ukochanymi serialami, książkami, ale i jak się również okazuje z Festiwalami muzycznymi. Gdyby ludzkość wynalazła maszynę do podróży i w czasie krótszym niż mrugnięcie można byłoby się przenieść gdziekolwiek się tylko chce to na pewno nazwa takiego urządzenia nosiłaby nazwę jednego z najbardziej rozpoznawalnych festiwali – Halfway. Halfway to nie tylko podróż po krajach bliskiego i dalekiego wschodu, to nie podróż po krajach Skandynawii, to również nie podróż po krajach północnej i południowej Ameryki. Halfway to podróż po kulturach, światach i przestrzeniach do których często przenoszą nas artyści stojący na scenie amfiteatru Opery i Filharmonii Podlaskiej. Halfway to również podróż w głąb samego siebie, w poszukiwaniu spokoju i oddechu od codzienności kryjącego się tuż za granicami festiwalu.

Żadne słowa nie są w stanie opisać panującego tam klimatu i wszechobecnego chilloutu, który oferują nam organizatorzy. Trzy dni wspaniałych i emocjonalnych koncertów szeroko rozumianej muzyki alternatywnej zostawia w nas pewien niedosyt. Line-up festiwalu nie narzuca się znanymi artystami z topowych wytwórni, wręcz przeciwnie. Po przejrzeniu listy wykonawców rozpoznałem jedynie dwa polskie zespoły. Nauczony wcześniejszymi edycjami z ogromną przyjemnością spędziłem czas na wszystkich koncertach poznając twórczość tych jakże niecodziennych artystów.

Pierwszego dnia na Festiwalu pojawiły się jedynie trzy zespoły, jednak dawka emocji nie była wcale mniejsza jak podczas kolejnych dni. Jeden z trzech polskich artystów – zespół Wędrowiec, przeniósł nas swoim celtyckim i nieco dzikim brzmieniem prosto w głąb dzikiej natury, a także kroczył z nami, przez wielkie pustkowia. Kolejny zespół przyjechał prosto z Islandii, czyli miejsca mojej wymarzonej podróży. Gyda, bo o niej mowa nie mogła zrobić nic innego jak tylko  pokazać nam bezkresne równiny lodowcowe oraz ogromną przestrzeń tej wspaniałej wyspy. Na zakończenie These New Puritans zupełnie odmiennie pokazali różnorodność dźwięków i tym samym w pięknym stylu zakończyli piątkowy wieczór.  

Pełen nadziei i dobrego nastawienia oraz otwartości na nowe przeżycia rozpocząłem drugi dzień, gdzie czekało na mnie aż pięciu artystów co stawiało przede mną perspektywę jeszcze intensywniejszych doznań.  Kotori zaprezentowała nam elektroniczne i nowoczesne brzmienie. W jej twórczości przeważa klubowy beat przepleciony ciekawymi i zaskakującymi dźwiękami. Drugim zespołem w sobotę był zarazem drugi polski zespół Oxford Drama, który niedawno wydał swoją najnowszą płytę o tytule „Songs”. Ich muzyka oscyluje wokół radosno-smutnych dźwięków, a całość można opisać słowem k u n s z t. Karyyn od samego początku zaskoczyła swoim performansem scenicznym. Ze sceny płynęła orientalność, unikalność i przestrzeń. Mylnie sądziłem, że artystka przybyła z dalekiego wschodu. Karyyn na co dzień mieszka i tworzy w Los Angeles. My Brightest Diamond to mój numer jeden drugiego dnia. Pierwszy raz na festiwalu pojawiła się w 2014 roku i widać było, że publiczność ją pamięta i kocha, bo w jedną chwilę nimi zawładnęła. Energetyczny wulkan niewielkiego wzrostu rozniósł w dosłowny sposób amfiteatr opery. Na zakończenie Julia Holter uspokoiła zgromadzonych słuchaczy i uczestników kończąc tym samym, w oprawie smyczkowej, sobotnie koncerty.

Byłbym niemądry gdybym sądził, że trzeciego dnia organizatorzy podadzą nam na tacy lekki niedzielny wypoczynek bez niespodzianek i bez emocjonalnych uniesień. Od pierwszej artystki, którą była Parina wiedziałem, że będzie zupełnie inaczej. Ta artystka również przyjechała na festiwal po raz drugi. Na pierwszej edycji z 2012 roku wystąpiła jako songwriterka, a teraz pokazała się w całkowicie innej odsłonie. Mówi o sobie, że jest smutną dziewczyną z Mińska grającą smutne piosenki i faktycznie tak było. Muzyka elektroniczna z nawiązaniem do nurtów wschodnich i słowiańskich. Sztuka wizualna, która była jej ruchem scenicznym podczas utworów była idealnym uzupełnieniem wykonywanej muzyki. Tęskno to trzeci polski zespół, który wystąpił na festiwalu. Ich nie trzeba raczej przedstawiać. Tęskno wystąpiło w towarzystwie kwintetu smyczkowego, który nadawał zespołowi podniosły charakter wpasowujący się do miejsca (amfiteatr Opery i Filharmonii Podlaskiej). Przez cały koncert trwała cisza przerywana jedynie niewymuszonymi brawami. Śmiało mogę powiedzieć, że w dziewczyny zaczarowały amfiteatr. Alice Phobe Lou to moje osobiste największe odkrycie i jednocześnie zaskoczenie Halfway Festiwal. Niepozorna, drobna, urocza wokalistka pokazała czym jest radość i dobra zabawa. Na scenie czuła się swobodnie i swoimi ruchami zdecydowanie to pokazała, a określenie, że była szalona to w tym odniesieniu ogromny komplement. Tego dnia zdecydowanie dominowali Foxing. Od pierwszych dźwięków dosłownie zmiażdżyli swoją energią na scenie. Cały koncert minął bardzo szybko, a publiczność bawiła się znakomicie domagając się więcej chcąc aby grali całą noc. Na zakończenie ostatniego dnia Strand of Oaks z klasycznym amerykańskim brzmieniem w stylu rock-country uspokoili nieco publiczność wprowadzając ich powoli w stan końca muzycznej podróży.

Halfway Festiwal to najlepszy festiwal muzyczny w Polsce i nie jest to tylko moje zdanie. To miejsce, gdzie poza ogromną dawką muzyki artyści schodzą ze sceny i bawią się razem z publicznością. W przerwach między poszczególnymi występami organizatorzy oferują strefę chillout’u na przestrzeni pod rozgwieżdżonym niebem. Pomimo, że miejsce znajduje się w samym centrum Białegostoku to przekraczając wejście na teren festiwalu przenosimy się w zupełnie inny świat. Świat muzycznych doznań i podróży do głębi siebie.

Tekst i zdjęcia: Mateusz Kurza

Reklama